środa, 14 lutego 2018

2.8

''Sprawiłaś, że moje serce krwawiło
Wciąż jesteś winna mi wyjaśnienie,
Bo nie potrafię zrozumieć, dlaczego?''


P.O.V Domen

Usilne próby wmuszenia sobie, że się przesłyszałem były bezużyteczne. Przerażony wzrok Jurij'a i bezsilne opuszczenie ramion przez trenera, upewniły mnie w fakcie, że to wszystko było prawdą.

Byłem nieugięty i dowiedziałem się wszystkiego, dosłownie wszystkiego. Łatwo było zagrozić trenerowi, że za chwilę to rozpowiem, przecież by mnie nie zabił... Prawda?

Wszystko zaczęło się od jej ucieczki, tej której starałem sobie wmówić nienawiść do Any. Mimo to, coś usilnie podpowiadało mi, że zrobiła to dla nas i cholera zrobiła i to w jakim stylu i za jaką cenę. Byłem taki głupi, nie próbując, doszukać się w jej oczach kłamstwa i wyszukać odpowiedzi. Ona nas uratowała, a my oczernialiśmy ją, że nas oszukała.

Usiadłem pośpiesznie na nieco poniszczonej kanapie, czując, że za chwilę mogę stracić przytomność.

- Dlatego, dlatego to wszystko...- wyszeptałem, oddychając może nieco nierównomiernie z natłoku informacji.

Czułem w sobie tyle sprzecznych uczuć, że nie wiedziałem, które szybciej z siebie wyrzucić. Tepes zacisnął ręce w pięści, a nieznany mi blondyn warknął pod nosem.

- On miał nie wiedzieć.

- Więc zamierzaliście to ukrywać tak?

- Domen, posłuchaj...

- Wydaje mi się, że już wystarczająco usłyszałem- westchnąłem, starając się zachować opanowanie.- A co, jeśli bym się nigdy, nie dowiedział, a Ana by zginęła?


Dłonie trzęsły mi się niemiłosiernie, a nogi zrobiły się miękkie. Nawet nie zdążyłbym się z nią porządnie pożegnać, nie zdążyłbym podziękować.

- Ona by odeszła, a wy byście powiedzieli nam wszystkim coś absurdalnego, ale łatwego do uwierzenia? Pomyśleliście, że ona też jest dla nas do cholery ważna?

- Domen, ty masz swoje życie, to tylko...

Pokręciłem głową ze słabym uśmiechem, to było niemożliwe.

Do domu wpadł wysoki blondyn, odgarniając włosy i krzycząc coś w stronę trenera, dotyczącego broni. Po chwili zamilknął, gdy zauważył mnie i powstałe wokół zamieszanie.

Teraz to naprawdę zrobiło się śmiesznie.

- Czy on...

- Nie, stoję tu i przynoszę kawę, myśląc, że ci wszyscy ludzi przywieźli nam nowy sprzęt- zakpiłem, zakładając ręce na klatkę piersiową. Cały poprzedni stres zamienił się w złość i żal. Czy byliśmy na tyle nieużyteczni, żeby pozostać w niewiedzy?- Nawet ty Daniel? Nawet ty wiedziałeś, dokładnie mogłeś zauważyć ile dla nas znaczy.

Tande chciał coś powiedzieć, ale przerwałem mu szybko. Teraz już było zbyt późno, na jakiekolwiek przeprosiny.

- Ona nie jest zwykła, ona nie jest dla mnie na chwilę.

- Domen, wiemy, ile dla ciebie znaczy.

- Więc dlaczego mi nie powiedzieliście?!

Mój głośny krzyk, a po nim kilkuminutowe milczenie. Patrzyli na mnie z żalem, ale w głębi duszy wiedziałem, że po prostu nie wiedzieli, co powiedzieć. Chcieli, żebym zrozumiał, że jest im przykro, ale cholera co mi po tym? Czasami jest za późno nawet na zwykłe przeprosiny, a ja do tej pory usłyszałem tylko, że dobrze robili. Że to dobrze, nie mówiąc mi nic.

- Nagle nie wiecie jakie bzdury mi wmówić?- spojrzałem na Jurij'a, a on patrzył przerażony na każdą osobę w pomieszczeniu.- Ona nie byłaby z ciebie dumna.

- Wiem, wątpię, że kiedykolwiek będzie, jeśli przeżyję.

- Ty, czy ona?

- My wszyscy.

Nabrałem powietrza i wypuściłem je ze świstem.

- Szybko się o tym dowiaduję, fajnie byłoby stracić mojego kumpla, po prostu cudownie.

Trener podszedł blisko mnie i położył dłoń na ramieniu.

- Jesteś jeszcze młody...

- Więc mam być stary, by potrafić, kochać ją tak mocno jak wy?- łzy zbierały mi się w oczach, starałem się z trudem nad nimi zapanować. Miałem być silny i odpowiedzialny, pokazać im, że się pomylili, że byłem odpowiedni. Zamiast tego rozklejałem się jak małe, bezbronne dziecko, przysięgam, nienawidziłem takiej odsłony siebie.

Daniel zamknął oczy i uśmiechnął się lekko, pomimo powagi sytuacji. Zmarszczyłem brwi, a z ruchu jego ust wyczytałem, jak cicho szepnął ''wspomnienia''. Przegryzłem wargę, musiałem powiedzieć to wszystko, aby zrozumieli.

- Ja wiem, że nie mam choćby tyle pieniędzy, aby ją utrzymać, uh nie jestem nawet pełnoletni, a dach nad głową mam tylko dzięki rodzicom, mój brat cóż... Nienawidził mnie przez pewien okres- zaśmiałem się nerwowo, a oczy naprawdę zaczęły mnie szczypać.- Byłem, znaczy jestem totalnym szczylem, być może totalnie się tu nie nadaje...

- Ale nie chodzi o twoje skoki...

- Wiem- przytaknąłem.- Ale może nawet nie czuję, żebym był w nich dobry, może nie powinienem, się tu znaleźć, może nigdy nie było tu dla mnie miejsca. Denerwowałem się, kiedy tu leciałem, ale ona nawet wtedy już była przy mnie.

Czułem ich zorientowane miny na sobie, ale było zbyt mało czasu, aby to wytłumaczyć.

- I ona naprawdę była dla mnie zawsze, kiedy potrzebowałem, zrobiła dla mnie tak wiele, nie potrafiłbym żyć bez podziękowania jej za to. Może wydaje się wam, że znacie ją bardzo dobrze, bo była przy was całe życie, ale ona żyła tak naprawdę obok was, ona...- zacisnąłem oczy, ale na nic się to zdało, bo po chwili moje całe policzki były mokre.- Ona miała problemy, ona nie wie, czy jest wystarczająca dla nas, a co dopiero dla samej siebie. Staracie się ją uratować, staracie się ją utrzymać przy życiu, ale co jeśli ona jest niestabilna?

- Niestabilna?


- Zbyt słaba, aby pomimo ratunku utrzymać się tutaj- wyszeptałem, a ciało zaczęło drżeć. Daniel wstał, ale zaprzeczyłem głową, nie chciałem aby podchodził i traktował mnie jak dziecko. Potrzebowałem przytulenia, ale najpierw musiałem pozbyć się tego wszystkiego, co niszczyło mi serce.

- Przecież ona jest szczęśliwa, pomijając fakt, co już wiesz- nie byłem pewien, czy trener zadaje pytanie, czy stwierdza.- Co miałoby sprawić, prócz tego, że jest jej źle?

- A pomyśleliście o zwykłych prostych rzeczach, których nie ma?

- Przecież mamy pieniądze...- traciłem panowanie nad sobą, słysząc głupie odpowiedzi Daniel'a. Miałem go za autorytet, miałem ich za przyjaciół, a tak się pomyliłem.

- Ale tu nie chodzi, o rzeczy materialne! Chodzi o przyjaźń, miłość, rodzinę. Naprawdę nie zauważyliście?- przez moment było tak cicho, że byłbym w stanie usłyszeć oddech niskiego bruneta, stojącego w rogi salonu.- Nie zauważyliście, że kocha Petera?

Kilkanaście par oczu uniosło wzrok na moją osobę.

- Ale jak to?- wyjąkał kuzyn dziewczyny, a Norweg zaklął pod nosem, po chwili uśmiechając się szeroko.

- Wiedziałem, że się kochają.


- To absurd- trener spojrzał na Daniela.- Mówiłeś, że się kochacie, że zabierzesz ją po wszystkim do Norwegii.

- Ale nie zmuszę jej do miłości, ona kocha jego- po jego twarzy przemknął cień smutku.-Nie zabiorę im tego.

- Chryste Panie- Goran zajął miejsce na kanapie, długo się nad czymś zastanawiając.- Moment, to przecież Peter.

- Co to zmienia?- spytał jeden z mężczyzn ubranych w czarną, skórzaną kurtkę. Zdecydowanie wolałem opcję, podejrzewania ich o przywiezienie nam nowego sprzętu.

- Najstarszy Prevc to dobry chłopak, ale on jest martwy, jeśli chodzi o te sprawy, prawda Domen?

- Niekoniecznie- zaśmiałem się tym razem, nieco bardziej wesoło. To był chyba jedyny powód do uśmiechu.- On zaczyna ją kochać i to tak poważnie.

- Janus, przecież po tym co nam opowiadałeś i po tym co ona zrobiła, nie da się kogoś kochać. Nie po takim czymś..

- Też tak myślałem, ale może po prostu się wam coś...

- On jej opowiedział o Car'ze i wybaczył jej mimo, iż wyjechała do Daniela.

Po raz kolejny wszyscy spojrzeli na mnie zszokowani, cholera co jak co, ale zrobiłem tu niezłe show.

Kiedy usłyszałem o tym, sam byłem zdziwiony. Ana miała trochę problemów, nie lubiła o nich mówić, ale niekiedy mówiła je Hval'e. Być może znalazłem się wtedy w nieodpowiedniej chwili i usłyszałem ich rozmowę.

Byłem dzieciakiem, nadal jestem, ale w pewien sposób staram się... ''Oddzieciakować''? Zdecydowanie nie jestem humanistą. Ale nie mam też umysłu ścisłego, szkoła zdecydowanie jest do dupy, a pociąg z moją edukacją odjechał kilka miesięcy temu zostawiając mnie na skoczni.

Wracając, po prostu usłyszałem też, jak Peter wyklinał na wszystko wokół, powtarzając, że nie powinien jej mówić. No i hej, są rzeczy których nawet Domen Prevc potrafi się domyśleć. Nie wiedziałem, czy powinienem wtedy podejść, porozmawiać z nimi. Peter był wkurzony, a wtedy nienawidzi potrójnie wszystko wokół, a jednak wkurzona kobieta do tego to niezbyt dobra opcja.

- Woah- po pięciu minutach tyle potrafił powiedzieć Tepes.



- Więc chciałem, tylko powiedzieć, um... Kocham ją, bo znam ją na nasz, specjalny sposób, starałem się jej pomóc na nasz specjalny sposób, nie wiem, czy pomogło, ale robiłem to, bo zależało mi na niej. Miałem okres, gdy odrzucałem wszystko co było związane z nią, zastanawiałem się, czy dobrze jest się wyłączyć i nie czuć nic, ale kochałem ją i nie przestałem. Wiem, jesteście starsi, prawdopodobnie widzieliście jej dzieciństwo, a jakiś gówniarz mówi wam, że potrafi oddać za nią dużo, ale...

Daniel patrzył w moją stronę z wielkim uśmiechem, i cholera zastanawiałem się, czy mówię coś nie tak, czy powiedziałem coś, co go rozśmieszyło. To tylko sprawiało, że stawałem się coraz bardziej niepewny, czy są w stanie, mnie zrozumieć.

- Poświęciłem też dużo, naprawdę ufałem jej, że Peter się nawróci. ufałem jej powierzając każdą obawę, powierzając każdy skok... Ufałem jej pozwalać, traktować się jak przerażone dziecko. Ufałem jej, tak, że nigdy nie pozwoliłbym sobie podnieść na nią głosu, nie było łatwo, byłem traktowany, jakbym nic nie potrafił zmienić, ale ona udowodniła mi, że się da. Ufałem jej na tyle, by po jej odejściu, powierzyć jej wszystko to, co mnie męczyło, było wokół, jeszcze raz- rozglądnąłem się, każdy wzrok skupiony był na mnie, każdy uważnie słuchał moich słów.

- Powiedziałbyś jej, Domen...

- Nie powiedziałbym, wiesz dlaczego? Dlatego, że znam ją w ten popieprzony sposób, cholera zdaje sobie sprawę, że nie potrafiłem tego zrozumieć za pierwszym razem, nie powinienem jej wypuścić, powinienem szukać rozwiązania, ale...- zdałem sobie sprawę, że byłem na straconej pozycji, a niektórzy zaczęli patrzeć na mnie z politowaniem, inni najzwyczajniej w świecie wyszli.- A wy? Czy wy wiedzieliście?

- Nie, byłem na tyle głupi, że przez pewien czas nawet nie potrafiłem zrozumieć z zachowania Petera jego nienawiści do mnie... Pamiętam dokładnie, kiedy Peter chciał mnie prawie uderzyć, a ja nie wiedziałem o co chodzi. Po czasie ułożyłem to sobie w całość...


Spojrzałem na trenera zdecydowanym wzrokiem, a ten westchnął.

- To nie jest zabawa Domen.

- Ona nigdy nie była i nie będzie dla mnie zabawą- warknąłem, podchodząc bliżej mężczyzny.- Być może się o mnie martwisz, może masz mnie naprawdę za gówniarza, ale jesteś w wielkim błędzie myśląc, że zrezygnuję z niej.

- To nie tak, szanuję cię.

- Ale? - gestem dłoni wyprosił wszystkich z sali, a ja odetchnąłem wreszcie z ulgą. Mówienie o An'ie i naszych relacjach przy wszystkich, nie było moim ulubionym zajęciem.

- Dave to mój syn, nie zabiję go, to jasne, ale będę musiał użyć przemocy, nawet jeśli tego nie chcę, to wszystko będzie wyglądało...

- Wiem- przerwałem mu.-Wiem ile zobaczę, wiem i jestem gotów. Jeśli nie ma dobra, trzeba wybrać mniejsze zło, nie ma wyjścia tak? Więc pomogę jej w ten sposób, nawet jeśli to nie skończy się tak jak w kreskówkach, tak jak w moich bajkach z których się naśmiewacie, ale mam przyzwyczajenie je oglądać.

- To zniszczy ci życie.

- Nie chcę stracić kogoś, kto naprawił je mojemu bratu- przełknąłem ślinę, zdając sobie sprawę, co by było, jakby Peter się po kilku latach dowiedział, co się z nią naprawdę stało. Obwiniałby się, pamiętałby ją zbyt doskonale, by przestać czuć cokolwiek.

- Nie odpuścisz, co?- po raz kolejny położył dłoń na moim ramieniu, jakby chciał złapać mnie w ojcowskim uścisku, ale ja już nie wiedziałem kim jest Goran Janus, ani nie wiedziałem kim byłem dla niego.

- Nie, ponieważ ją kocham, a ona kocha mnie. Nie wolno nam zostawiać osób, które nas kochają, tak prawdziwie. Nieważne, jaką krzywdę nam wyrządzą, nieważne, co uważają za słuszne, ile grozi nam, za poświęcenie dla nich. Musimy wierzyć, wybaczać i kochać, nie jesteśmy w stanie bez tego żyć, nie szukajmy sobie szczęścia w innej osobie. Jeśli jest choćby mała, najmniejsza szansa, by pozostać przy tej osobie, która cię wszystkiego nauczyła, musisz ryzykować i pokazać jej, że jesteś na tyle odpowiedzialny, by móc opiekować się nią tak długo, na ile pozwoli wam czas. Nie ryzykując, wiesz, że nigdy jej nie kochałeś, na tyle ile zasługiwała. Nie zawahałem się dołączyć do was, nie obchodzi mnie, jak drastyczne to będzie, obchodzi mnie to, że to jedyna szansa, aby ona pozostała tutaj, abyśmy nauczyli się być stabilni i wykorzystać, to, że nam się uda. Czy się boje? Cholera, jak diabli, ale bardziej boję się jej już nigdy nie zobaczyć.

Przegryzłem wargę, szybko oddychając. Natłok słów sprawił, że wszystko wyleciało ze mnie ze zdwojoną siłą.

- Dobrze.

Czekałem chwilę, zastanawiając się, czy dobrze usłyszałem. Wstałem i złapałem za zimną klamkę, zaciskając na niej dłoń.

- Domen... Od kiedy ją kochasz?- zastygłem w miejscu, a podłoga lekko zaskrzypiała.



''Spięty i cały przerażony zaciskałem ręce na swoim kombinezonie, przecież ja jestem totalną porażką, Boże, Boże!

- Wszystko dobrze?- brunetka przysiadła się obok, patrząc głęboko w moje oczy. Na pewno nie wyląduję daleko, ani nawet dobrze, po co ja tu przyszedłem?!


- Ana, ja nie powinienem tam iść, to nie dla mnie.


- Jak nie dla ciebie? A kto ma obok narty, a na głowie kask?- zaśmiałem się lekko, jednak nadal byłem zbyt roztrzęsiony, by ruszyć na skocznie.- Jesteś dobry Domen.


- Ale roztrzepany, nieuważny, nieodpowiedzialny...


- Musisz się skupić, to wystarczy- złapała moje ręce w swoje i uśmiechnęła się pogodnie.


- A jeśli nie zaliczę telemarku?


- To będzie oznaczało, że wylądowałeś daleko po za rozmiar skoczni, bo ja tam prawie zawsze widzę twoje telemarki- powiedziała, a ja spojrzałem w stronę skoczni. 


- A jeśli wyląduję blisko, jeśli będę miał straszne warunki, zobacz jaka dziś pogoda!- cholera, cholera, pewnie jeszcze się przewrócę, skręcę kark, a potem umrę!

- Domen...


- A może ja nawet nie umiem skakać, może...


- Racja- uniosłem wzrok zdziwiony.- Nie umiesz skakać, umiesz latać i tego się trzymajmy. Ufam twoim skrzydłom i wiem, ile są w stanie unieść i wiem, że wiatr zdecydowanie nie jest w stanie im przeszkodzić, jeśli na dole jest tysiące ludzi, którzy skutecznie odganiają je z tej niekiedy głupiej, ale cholernie utalentowanej głowy. Więc leć tak, abym sama zaczęła się tego uczyć, tak dobrze, jak potrafisz ty.''


- W zasadzie- nałożyłem kaptur, po raz ostatni patrząc na człowieka, który oglądał kolorowe, może trochę zniszczone przez sam czas, ale nadal niesamowicie ważne zdjęcia.- Od momentu, kiedy nauczyła mnie latać.




''Oh, nie możesz usłyszeć jak płaczę,
Zobaczyć jak moje wszystkie marzenia umierają
Z miejsca, w którym stoisz.''



P.O.V Anastazja

- Jesteś pewna? A co z rodzicami?

- Wynajmuję sama te mieszkanie, Ana, nie szukaj na siłę powodów, by i mnie zostawić- Katy przysiadła się obok mnie i lekko przytuliła. 

- Uh, okej- przytaknęłam, a brunetka ubrała kurtkę informując, że idzie po jedzenie. Oczywiście wcześniej mi zabroniła wychodzić, czy nawet uciekać od niej, zapowiadając konsekwencje. Cała Kathy.

Minęło kilka dni, a ja nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo zbliżyłam się do dziewczyny. Niby w moim życiu byli tylko skoczkowie, a jednak ona odgrywała ostatnio niesamowitą rolę.

Czy da się do kogoś przyzwyczaić przez kilka zapłakanych telefonów, pomoc przy chłopaku, może kilku babskich wypadów? Brzmi normalnie, typowo dla każdej nastolatki.

Ale cholera, my byliśmy w piekle walących się na nas mostów, a każdy z nich był coraz cięższy, trudniejszy do odbudowania. Więc jakim cudem, podczas tych niszczących się konstrukcji, trafiłam na nią? Nie jestem nawet pewna, co było powodem, że dowiedziała się o Dav'ie. To wyszło po prostu ze mnie, po raz pierwszy kierowałam się sercem i naprawdę, coś mi mówiło, by jej zaufać. 

Być może powiedziała mi tyle, mimo iż nie odbyłyśmy ze sobą tysięcy rozmów, tysięcy spotkań w różnym charakterze, a jednak między wierszami mogłam wyczytać, to wszystko co ją niszczyło. To nie był tylko Anze, wręcz przeciwnie, on jako jedyny ją ratował.

Katy nie lubiła siebie nie tyle, by uważać, że jest naprawdę paskudna. Nienawidziła faworyzowania jej, ze względu na rodziców. Katy nie była nawet w stanie stwierdzić, czy lubiła ludzi. Mówiła, że to specyficzne gatunki, po których nie wiadomo, czego się spodziewać.

Ale lubiła zwierzęta, zdecydowanie tak. Opowiadała mi o schronisku i była prawie tak samo szczęśliwa, jak gdy dzwonił do niej Anze.

- O mój Boże, Boże!- wybuchłam  śmiechem, widząc całą czerwoną dziewczynę. Wymachiwała rękami dookoła, śmiejąc się, a zarazem piszcząc jak szalona. 

- Kat?

- Nie uwierzysz co się stało!- złapała mnie za ramiona i spróbowała okręcić, ale wyszedł z tego naprawdę marny piruet.- Boże Ana!


- Jesteś chora?- położyłam jej dłoń na czole, a ta zmarszczyła brwi, jednak po chwili znowu radośnie się uśmiechała.

Odsunęła się na chwilę ode mnie, aby włączyć odtwarzacz CD. Rytmicznym krokiem, ciągnąc mnie za sobą w stronę ''parkietu'', zaczęła głośno śpiewać.

''Cold enough to chill my bones
It feels like I don't know you anymore
I don't understand why you're so cold to me''


- Kathy, co się stało?!

''Acting like we're not together
After everything that we've been through
Sleeping up under the covers
How am I so far away from you?''


Usilnie próbowałam przekrzyczeć się przez tekst piosenki, ale Katy wydawała się być w jakimś amoku i stanie błogosławienia, jakby zobaczyła przed chwilą Brad'a Pitt'a.

- Już nie, już nieeee!

- Ale co, Kat co?!

- Zimny! Już nie jest zimny!

Westchnęłam i podeszłam do odtwarzacza, aby go wyłączyć. To nie tak, że odbierałam jej zabawę, ale cholera nie wiedziałam, czym jest ona wywołana.

- Więc spotkałam Anze i pogadaliśmy, prawdopodobnie spotkamy się w najbliższym terminie i pomyślimy, nad tym wszystkim, umm, ale nie o to chodzi!- machnęła ręką, szukając czegoś wzrokiem. Wróciła do przedpokoju, od razu rozbierając się z zimowej odzieży i wyciągnęła niebieską kopertę.

Kto w tym wieku kupuje niebieskie koperty, a nie białe? Przez głowę przeszedł mi Dave, ale cóż... On w życiu nie wysłałby żadnego szczęśliwego koloru zawierającego w sobie te wszystkie groźby. Wręcz przeciwnie - wybrałby najciemniejszy, żeby narobić więcej strachu poprzez zawarty w niej komunikat.

- Czyli to nie przez Anze jesteś taka... Szczęśliwa?

- Jestem, jestem! Ale to co się stało... Jestem w szoku, ale naprawdę się cieszę, ale cholera po nim? W życiu bym się nie spodziewała!- posłałam jej zirytowane spojrzenie, a ta zaśmiała się.- Peter wysłał ci list.

Przegryzłam wargę, powtarzając te słowa kilkanaście razy w głowie.


- Zdecydowanie mi też trudno uwierzyć- wręczyła mi list w dłonie i trzymała jeszcze chwilę, jakby nie będąc pewna, czy powinna mi go ostatecznie dać.- Ana?

Spojrzałam na kopertę, po raz kolejny maltretując usta. Cholerny Prevc.

Miałam tyle pytań, na przykład jakim cudem to się do mnie dostało, niby od Anze, ale cholera, czy on wie, gdzie jestem?

- Anze miał tylko przekazać go do mnie, a ja miałam dać go tobie, jeśli Cię znajdę... Peter nie wie, że tu jesteś i nie będzie wiedział tak długo, jak będziesz chciała. Peter po prostu uznał, że szybciej cię znajdę, albo będę wiedziała, gdzie go wysłać, coś w ten sposób...

Kiwnęłam głową w jej stronę, a ta opuściła pokój zostawiając mnie samą. Powoli wysunęłam jasnozieloną kartkę z koperty i zaśmiałam się.

Co on miał z tymi kartkami?


Um, hej Ana...

Te kolory są tylko po to, byś zachowała optymizm, chociaż na początku tego badziewia. Wiesz jaki jestem denny w pisaniu tego? Nie? Zaraz ci udowodnię.

Piszę ten list po niedługim czasie, od kiedy znowu cię nie ma, ale cholera brakuję mi Ciebie. Mogłaś zabrać mnie ze sobą, razem zawsze raźniej, heh...

U Domena prawdopodobnie dobrze, znaczy tak w pewien sposób ten młody próbuję dorastać, myślisz, że to niebezpieczne i powinienem mu przerwać? Ja bym nie dorastał. Z dorastaniem wiążę się wiele problemów, a ten szczyl chce tylko wszystkim pokazać, że nie jest dzieckiem. To głupie, ale odważne. 

Tak, możesz się ze mnie teraz naśmiewać, że włączył się we mnie papa Prevc.

Nie zapytałem cię o tyle rzeczy, chyba zbyt się ich bałem, nawet jeśli są naszą codziennością.

Nie mam zielonego pojęcia, co się dzieje z Jernej'em, on dosłownie wybywa z treningów, zawsze jest najszybciej spakowany, podobno dopadła go miłość. Widać, że wszyscy inaczej ją okazujemy.

Jaka wyjechał, nie wiem, czy przez ten harmider to zauważyłaś. Prawdopodobnie, on nadal uh nie jest, zbyt dobrze nastawiony do ciebie, ale jeśli będziesz chciała przedyskutuję z nim, jak bardzo zmieniłaś mnie i jak bardzo choćby za to powinien, cię szanować.

Anze, jest jakby... Radośniejszy? Tak mi się wydaje, sądząc po masie telefonów i jego nagłym zapale do życia. Czy wszyscy tutaj mają swoją miłość przy sobie? To cholernie niesprawiedliwe.

A Cene to na połowie konkursów jest, a na połowie wraca do domu, lub na kontynentalny, chociaż czy tak się da? Sam nie wiem, on jest samodzielny i to doskonale ogarnia. 

Naprawdę za Tobą tęsknie Ana... Nieważne, mówiąc dalej Jurija coś męczy. Chodzi struty cały czas się nad czymś zastanawiając. Nie pytam go, my chyba nigdy nie mieliśmy cudownego kontaktu. Zbyt dużo razy wszystkich odpychałem.

Ale nie chciałem Ciebie odepchnąć, nie kiedy zrozumiałem co czuję. Anze zawsze mówił, że jestem cholernie zimny, czasami aż do zamarznięcia kości. Nie mówił, że jestem zły, egoistyczny, czy zepsuty. Mówił, że jestem zimny. I wiesz co? Kiedy ostatni raz to powiedział, pomyślałem o Anastazji Voel i myślę, że jeśli byłoby jej kiedyś trochę zbyt zimno, może sama byłaby nieco zziębnięta, nie byłoby problemu rozgrzać się tylko po to, by jej było dobrze.

Bo jeśli miałbym zaryzykować resztkami ciepła w sercu, których myślałem, że nie mam, a wystarczyło spotkać ją, żeby je odkryć, przysięgam podarowałbym jej każdą najmniejszą cząstkę. Być może pozostałbym już na zawsze zziębnięty, nie otrzymując jej z powrotem, to i tak by nic nie zmieniło, ważne by ona była na tyle ciepła, aby ratować siebie i ten popieprzony świat.

Naprawdę żałuję, że nie zdążyłem Ci tego podarować, bo to jedyne co mam, Ana. Tylko to od ciebie dostałem i tylko to ci mogę podarować.

Uh, tak Goran jest dziwny, naprawdę, ale on w sumie od zawsze taki był... Znaczy tak myślę, bo nie przyglądałem mu się nigdy. Ale wiem, że jest dobry, mimo, że Jurij się naprawdę dziwnie na niego patrzy. To Goran Janus, nie wątpię w niego. Więc... Raczej nie mam problemów w kadrze. Mam tylko zmartwienia, ale jeśli jesteś nim ty, to nabierają one innego znaczenia.

Skoki mam średnie, może powinienem zrobić przerwę? To wszystko jest nadal, mimo wszystko takie niszczące, uh... A jak u Ciebie? Mignął mi ostatnio gdzieś Daniel, ale może to jakieś moje przywidzenia, sam nie jestem pewien. Tak, czy siak mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa. Oby bez niego. To wcale nie tak, że chciałbym być na jego miejscu. I to nie tak, że mógłbym Cię o wiele lepiej pocałować niż on wtedy. Wcale nie tak, że mógłbym bardziej.

Ale wiesz co? Cholera, będę Cię szukał, bo tak się nie odchodzi. Nie, kiedy coś czujesz do takiego dupka jak ja. Jest Daniel, ja wiem, że jest, ale to... Wierzę Ci, wierzę nam, że to coś istnieje, chociaż nie powinno. Gdybyś to nie była Ty, rzuciłbym to w cholerę, miałbym przecież cudowną frustrację, idealną dla skoków, prawda?

Ale ja nie chcę tak, nie chcę rozumiesz? Coś kiedyś zepsuło mi serce i po prostu pozostał nad nim pewien cień. Będzie źle, nie będę idealny, ale jeśli masz mnie za dobrego człowieka i potrafisz sprawić, że jestem dobry, nie miałbym nic przeciwko żebyś została.

Może skończymy już te głupie i nieudolne próby powiedzenia ci um.. Wielu ważnych rzeczy... Będę cię szukał i nie spocznę dopóki mi nie powiesz, dlaczego mnie zostawiłaś. Nie odejdę. Choćby dlatego, że naprawdę k lubię twój uśmiech i chciałbym go zobaczyć ostatni raz. Muszę wiedzieć, że jesteś szczęśliwa, dopiero wtedy Cię zostawię.

Wiesz co? Nawet nie czuję, jakbym się narzucał, chyba po raz pierwszy. To ty ponosisz konsekwencje, niby piękne, ale może niechciane. Paradoksalnie wszystko ułożyło się inaczej i cholera miałem Ci powiedzieć to w trochę innych warunkach, ale to wszystko, ta cała odwaga i całe twoje konsekwencje, ponieważ to Ty to zrobiłaś. Ponieważ to Ty nauczyłaś te skrzydła latać.


Wróć do moich skrzydeł Ana, 
Latać, latają, ale unoszą się naprawdę nie wysoko.
Peter




''Tutaj jest tak cicho i jest mi tak zimno
W tym domu już dłużej nie czuję się jak w domu.''


------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nie było mnie tu szmat czasu.
Blog został poprawiony, a później jednak uznałam, że są w nim nadal błędy, uh..
Więc zapowiadam poprawę bloga, zastanawiam się jeszcze czy nie dodać kilku rozdziałów.
Mam wrażenie, że akcja dzieje się tu za szybko, może zacząć od nowa?
Jednak napisałam rozdział, który wyszedł całkiem znośnie.
Jest tu jeszcze ktoś? 
Nie pytajcie mnie o czas, nie jestem pewna kiedy wrócę na dobre.
Miłego Piździoczangu!





2 komentarze:

  1. Jest środek nocy... i ja też jestem. Co prawda, przez przypadek zauważyłam, że wróciłaś, ale niezmiernie mnie to cieszy..., bo naprawianie skrzydeł teraz może mi się przydać.
    trzymam za Ciebie kciuki i czekam na to, jak to się dalej potoczy.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest cudowne. Wszystko jest idealne i nic nie zmieniaj.Obecnie jestem rozdarta, bo nie wiem do jakiego zakończenia zmierzasz. Smutne zakończenie z pewnością wywoła łzy. Tworząc happy end stworzysz piękną baśń, gdzie dobro wygra nad złem. Właściwie to opowiadanie skojarzyło mi się z nieśmiertelną twórczością Andersena i jego nadal aktualną „Królową śniegu”. Zasadnicza różnica polega jedynie na țym, że to Gerda/Ana szuka drogi do zatwardziałego serca Kaja/Petera. Drogę znajduje, lecz Królowa śniegu nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
    Ehhh... trochę śniegu spadło, a ja już gadam o Andersenie.
    Dziękuję, że jesteś i uczysz skrzydła latać. Pozdrawiam Cię cieplutko i życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń